Pierwszy raz miałem okazję lecieć samolotem. Wrażenia - jak najgorsze - to znaczy nie boję się latać, ale problemy z różnicą ciśnień powodują, że po lądowaniu mam poważne kłopoty ze słuchem. Po powrocie do Polski przez 2 dni słyszałem tylko na jedno ucho.
Poranek następnego dnia. Tak się świetnie składało, że mieszkaliśmy w samym centrum stolicy Hiszpanii, choć w miejscu bardzo niereprezentacyjnym. W każdym razie w Google Maps jest cały street view tej ulicy. Jakiej - nie zdradzę :)
A oto imponująca siedziba firmy, do której się udałem.
Na mapie Google napisano, że to dzielnica Simancas.
Madryt nocą robi wrażenie. Tutaj chyba jesteśmy przy głównej ulicy zwanej... Gran Via.
W Madrycie na takie lub podobne krowy można się natknąć bardzo często.
Czyżby to jakiś obiekt religijny?
Hotel Metropolis. Chyba przy jednej Gran Via stoi więcej interesujących hoteli (z zewnątrz, bo w środku nie byłem) niż w całej Warszawie.
Idziemy dalej...
Łuk triumfalny na Calle de Alcala. Prezentuje się w nocy dużo bardziej monumentalnie niż w dzień.
Restauracja Los Jeronimos.
Pomnik bohaterów powstania 2 maja 1808 roku. Trudno zrobić było zdjęcie z uwagi na wysokie ogrodzenie.
Nieco bardziej demoniczna mućka.
Figurki ubrane w tradycyjne stroje nad jednym ze sklepów.
A to jeszcze raz siedziba Proteca w pełnym słońcu. W lutym, kiedy tam byliśmy, temperatura dochodziła do 20 stopni! Też chciałbym mieszkać w takim klimacie.

Spacer po okolicy cd.
Pierwszy raz grałem w bilard. Chyba pierwszy i ostatni. Udało mi się nawet bilę zrzucić ze stołu... Dla tych, którzy mnie nie znają, uprzedzam, że na zdjęciach oczywiście mnie nie ma :)
Uliczny grajek.
A to naprawdę dobra jadłodajnia w pobliżu. W widoku ulicy znalazłem ją przy Calle de Sta Leonor. Nazwa w witrynie jakaś nieszczególnie wyraźna - odczytałem tylko "Bar Restaurant". Obsługa za pierwszym razem przyniosła nam wodę mineralną zamiast herbaty, bo herbaty nikt nie zamawia, ale im wytłumaczyliśmy, co to herbata. Dostaliśmy ją w szklankach porysowanych od zmywarki i to bardzo...
Madryckie metro. Dość ok. W środku można usłyszeć ciekawe komunikaty, m.in., że następna stacja jest za niejaką curva.
Wybraliśmy się kiedyś do dzielnicy artystycznej, z którą niby miał związany być niejaki Manu Chao. Nazwa dzielnicy wyleciała mi z pamięci, ale sama dzielnica pokryta graffiti oraz dużą ilością śmieci nie bardzo przypadła mi do gustu.
Drzwiczki od jakiejś niezłej hacjendy.
Hotel Emperador.

Kino Capitol z widocznymi plakatami granych wówczas filmów.
Następna duża porcja zdjęć pochodzi z dni wolnych, kiedy mogliśmy wyruszyć w tzw. miasto.
Tutaj znajoma firma.
Barclays.
Używając Google Maps w widoku ulicy ustaliłem, że to Paseo de la Castellana.
Spacer deptakiem w stronę Muzeum Prado.
Juan Valera (1824-1905).
Primavera, czyli wiosna.

Woda nie zamarza, bo jest ciepło - z 15 stopni, a mamy luty.
Na Plaza de Cibeles.
Budynki w centrum Madrytu są imponującej wielkości.
Mała architektura.

Zanim dotarliśmy do Prado, zaliczyliśmy Museo Naval. W środku niestety plecaki były prześwietlane jak na lotnisku i zdjęć robić nie wolno.
Krów i byków ci u nas dostatek.
Zbliżenie na cokół pomnika bohaterów ojczyzny, który prezentowałem nieco powyżej (ujęcie nocne).
Są i krowy w wersji nieco perwersyjnej.
A to już słynne Prado. Wystawiali tam Francisa Bacona i kolejka na tę ekspozycję była ogromna. Na szczęście do "zwykłych" zbiorów dostaliśmy się w miarę szybko. W środku najpierw uderza ogrom dzieł, które do tej pory znało się tylko z książek poświęconych sztuce. Najpierw każdy obraz ogląda się bardzo wnikliwie, a potem, gdy czasu zaczyna brakować, a jeszcze tyyyyyle zostało do obejrzenia, coraz mniej czasu zostaje na każde arcydzieło. Specjalnym miłośnikiem malarstwa i rzeźby nie jestem, jednak tutaj trzeba po prostu przyjść. Bez dwóch zdań.
Obok czy też za Prado znajduje się przepiękny kościół San Jerónimo el Real.
No tak, jedni służbowo rozbijają się po Madrycie, inni np. po... Chełmży
OdpowiedzUsuńA jeszcze inni lecą sobie oglądać dręczenie byków w Pampelunie :)
OdpowiedzUsuń